Senna epoka, gdy Bangkok zwano Wenecją Orientu, z racji przecinających go klongów (kanałów), wydaje się dziś odległa jak paleolit. Gdy wybuchł boom budowlany, zasypywane klongi przegrały z asfaltowymi arteriami ciągnącymi się bez końca. Bangkok znalazł się w stanie gorączkowego, chaotycznego rozwoju, który nie przestaje galopować. W ciągu ostatnich lat miasto zapadło na swego rodzaj urbanistyczny amok , przekształcając się w molocha bez wyraźnego kształtu, ziejącego oparami spalin, dławionego skrzepami gigantycznych korków samochodowych. Miasto tworzą nie tylko świątynie, pałace i przydomowe oazy bujnej tropikalnej roślinności, ale również symbioza z wodą, tak charakterystyczna dla tego obszaru położonego metr poniżej poziomu morza. Ocalało jeszcze trochę klongów i domostw na palach, nie zniknęły z kanałów pływające bazary, potężna rzeka Nam Chao Phraya jak zawsze służy handlowi i komunikacji – tak samo ważna dla Tajów jak Nil dla Egipcjan. Dobrze wiedział o tym król, który – po upadku zrujnowanej w 1767 roku przez Birmańczyków stolicy Ayutthayi – przeniósł swoją siedzibę właśnie nad brzeg wielkiej rzeki.
ooo... mmm....
OdpowiedzUsuńFajnie podświetlone są te budynki!
OdpowiedzUsuń